wtorek, 25 sierpnia 2020

"Tomek na Czarnym Lądzie" Alfred Szklarski

 Wiek: 12+

 

Akcja drugiego tomu przygód Tomka Wilmowskiego rozpoczyna się niespełna rok po powrocie z wyprawy do Australii. Dla 14-latka, żądnego przygód i tęskniącego za nieobecnym ojcem, dziesięć miesięcy nauki i oczekiwania to niewyobrażalny szmat czasu! Jednak wreszcie przychodzi upragniony moment! Tomek z ojcem, panem Smugą i ulubionym bosmanem Nowickim wyruszają na Czarny Ląd by łowić lwy, goryle, nosorożce, słonie oraz odszukać okapi-tajemnicze, nieznane jeszcze zwierzę. 

Na początku XX wieku Afryka stanowiła mało znany ląd. Nieliczne europejskie kolonie próbowały przejmować kontrolę nad plemionami Pigmejów czy Masajów. Łowy odbywały się na terenie Kenii, Ugandy i Konga. Tajemniczość i niedostępność tych trenów podsycała atrakcyjność wyprawy i ciekawość Tomka. Jak zwykle chłopiec był świetnie przygotowany nie tylko jeśli chodzi o ekwipunek. Zdobył szeroką dostępną wiedzę geograficzną na temat miejsc, przez które mieli podróżować. Chłonął też chciwie wszelkie informacje, jakimi dzielili się współtowarzysze wyprawy. 

Podróżnicy korzystają z pomocy tubylców, trafiają na wioski murzyńskie, poznają zwyczaje ich mieszkańców. Ale nie wszyscy są do nich przyjaźnie nastawieni. Spotkanie z handlarzem ludźmi okazuje się śmiertelnie niebezpieczne dla Smugi. Łowy okazują się też zagrożeniem dla życia Tomka...

Wyprawa na Czarny Ląd wydaje mi się dużo bardziej tajemnicza, fascynująca i obfitująca w przygody niż pierwszy tom opowieści o Tomku. Tematyka jest dojrzalsza, nie ma tu już takiej naiwności jak w przypadku Australii, kiedy czytelnik spodziewał się, że wszystko dobrze się skończy. W Afryce jest dużo bardziej niebezpiecznie, a śmierć grozi nie tylko ze strony dzikich zwierząt, ale także tubylców, porozumiewających się złowrogim rytmem tam tamów...

Miejscami trochę razi nadmierny dydaktyzm, zbyt długie i encyklopedyczne opisy zwierząt, dane geograficzne czy historyczne. Jeśli jednak weźmie się pod uwagę, że powieść została wydana pod koniec lat 50-tych, jest całkiem zrozumiałe, że miała być źródłem informacji.

Jak zwykle chętnie sięgam po klasykę. Coraz bardziej mierzi mnie język, styl współczesnych powieści dla młodzieży. Zmieniają się, jak i cały świat...Stają się coraz prostsze (żeby nie rzec w wielu przypadkach-prostackie...), łatwiejsze...W dawnych opowieściach można się zanurzyć na długie godziny, poczuć egzotykę opisywanych miejsc, dreszczyk emocji. Coraz częściej uciekam w przeszłość literacką :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz