czwartek, 5 grudnia 2019

Książka mojego dzieciństwa: "Fotoplastykon" Krystyna Siesicka



Bardzo lubię wracać do książek Siesickiej. I tych typowo młodzieżowych, i tych bardziej "dorosłych", starszych i nowszych.
"Fotoplastykon" to raczej młodzieżówka i to taka starsza, wydana w 1969 roku.
Po wypadku Jana zostaje uziemiona w łóżku. Nie może chodzić. Czuje się trochę znudzona, trochę zepchnięta na margines życia, odsunięta od świata. Niby każdy do niej na chwilę wpadnie, ale to tylko takie przerywniki. Kiedyś dużo pisała, w biurku ma schowanych kilka rękopisów powieści. Tata proponuje, by wróciła do tego zajęcia. Jednak dziewczyna twierdzi, że "nie można napisać powieści, jeżeli nie ma się żadnej pożywki dla wyobraźni (...). Jeżeli wokół człowieka nic się nie dzieje. A przecież wokół mnie nie dzieje się nic".
Czy rzeczywiście? Przecież pięć osób pod jednym dachem "to nie tylko pięć par kapci w korytarzu i nie tylko brzęk zmywanych naczyń." Przecież dom to też świat. I tu na pewno coś się dzieje. Jana zaczyna bacznie obserwować codzienność swojej rodziny i spisywać swoje spostrzeżenia.
Z tych zapisków wyłania się obraz całkiem zwyczajnej, bardzo sympatycznej rodziny. Poznajemy problemy szkolno-towarzyskie 15-letnich bliźniaków, rozterki filozoficzno-egzystencjalne Agaty, szalone pomysły Jaśka-sportowca, w tle przewijają się ich koledzy i koleżanki, a nawet dyrektor z tatowego przedsiębiorstwa, który ma  złożyć wizytę.
Jana jest dobrą słuchaczką i obserwatorką. Rodzeństwo często wpada na chwilę do jej pokoju, by zwierzyć się ze swoich problemów, opowiedzieć śmieszne wydarzenie w klasie, poradzić się, choć chwilami moralizatorski ton starszej siostry trochę ich irytuje.
W brulionie Jany dużo jest dojrzałości, trafnych wniosków, przemyśleń.
Nie ma tu jakiejś konkretnej akcji. To zbiór obrazów, historyjek, scenek, z jakich składa się codzienne życie rodziny. 
Może ta krótka powieść trochę trąci myszką, ale nadal czyta się ją bardzo przyjemnie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz